Moja sympatia do masełek i balsamów do demakijażu trwa bez przerwy od kilku lat. Najczęściej wybieram je w chłodniejszych, zimowych miesiącach, a w te letnie bardziej skłaniam się ku lżejszym konsystencjom.

Lirene power of plants dostałam od Sabinki na początku tego roku i testowałam je jakoś w marcu/kwietniu, więc zdążyłam je już zużyć i nawet pojawiło się w poprzedniej edycji denka

Z masełkiem lirene miałam już do czynienia i był to produkt o jakże wdzięcznej nazwie: oh, just peachy!. I szczerze mówiąc nie było to najmilsze doświadczenie. Tamto masełko o ile miało genialny zapach i dobrze radziło sobie z makijażem, tak bardzo kiepsko wymywało się za pomocą wody. 

Nie mniej serię power of plants znam i lubię, więc liczyłam, że i jakoś tego nowego masełka mnie nie zawiedzie. 


Lirene POWER OF PLANTS Masełko do demakijażu MANGO

Masełko szybko i skutecznie usuwa z twarzy i oczu wszelkie zanieczyszczenia, w tym makijaż wodoodporny. Pozostawia skórę miękką, gładką i doskonale nawilżoną. Egzotyczny zapach mango dodaje energii skórze na cały dzień.

45 g - 24,99 zł

Masełko otrzymujemy w kartonowym pudełeczku, gdzie zawarto wszystkie podstawowe informacje odnośnie produktu. Pominięto je zaś na opakowaniu właściwym, które jest plastikowe i maksymalnie proste pod względem wizualnym. 

Jako, że jest to wersja mango to uwzględniono to w kolorze produktu oraz zapachu. Wyczuwam bardzo słodkie i dojrzałe mango. Bardzo apetyczny zapach!

To masełko, pod względem konsystencji należy do tych bardziej zbitych. Nie mniej jest miękkie i bez problemu można je wydobyć z opakowania. 

Produkt gładko rozprowadza się po twarzy rozpuszczając wszystkie nałożone tam kosmetyki. Tych zbitych, a przez co tłustszych masełek, nie testuję na oczach, ponieważ wiem, że mnie będą szczypać i powodować mgłę. Przy wrażliwych oczach wolę to sobie odpuścić niż później łzawić przez cały wieczór 🙈. 

Poza radzeniem sobie z zmywaniem makijażu, muszę przyznać, że w 99% wymywa się już przy użyciu wody. Ewentualne resztki domywałam pianką i zawsze było okej, żadna zbędna warstwa nie pozostawała na skórze. 

Ogólnie wolę balsamy do demakijażu, czyli trochę mniej zbite konsystencje, ale tak samo bazujące na olejkach i skuteczne w zmywaniu makijażu. Nie mniej to po prostu preferencje co do konsystencji. Jak na masełko, to z lirene jest bardzo fajne i zdecydowanie zatarło złe wspomnienia po wersji z brzoskwiniami. 

A czy Wy testowałyście już to masełko? Wolicie masełka czy balsamy?

2 komentarze:

  1. Widzę, że sprawdziło się o niebo lepiej niż brzoskwiniowe :) Mogłabym je wypróbować, ale zdecydowanie zimą czy jesienią. Aktualnie preferuję płyny do demakijażu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz :). Staram się na wszystkie odpowiadać i odwiedzać blogi komentujących ;)
Zgodnie z rozporządzeniem RODO zostawiając komentarz zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych.