Dzisiaj zapraszam Was na przedostatnie denko w tym roku - z zużyciami września i października, a ostatnie bez statystyk i podsumowań. W głębi serca nie mogę się doczekać pisania tego kończącego rok. Już szykuję excela z tej okazji 😁.
Jeśli chodzi o wrzesień i październik to pod względem zużyć było przeciętnie - dość mało pełnowymiarówych produktów, za to nadgoniłam liczbą próbek i podkładów, których wykończyłam aż cztery.
Nie mniej, bez względu na ilość zużytych kosmetyków, jak zawsze chętnie opowiem Wam co mi się sprawdziło, a co nie.
1. Garnier, płyn micelarny dla skóry wrażliwej - jest po prostu idealny - skuteczny i delikatny dla skóry i oczu. Często do niego wracam i raczej się to nie zmieni.
2. Bielenda, blue matcha, pianka do mycia twarzy, nawilżająco oczyszczająca - była bardzo fajna - puszysta, gęsta i co ważne, nie znikała. Tak jak całą serię blue matcha, piankę także z czystym sercem polecam.
3. Isana, płatki pod oczy, rozświetlające - szczerze mówiąc przy zakupach płatków pod oczy w rossmannie, w ciemno sięgam po isanę. Uwielbiam ich jakość - grubość i stopień nasączenia esencją. Nie mniej totalnie nie zwracam uwagi na ich wersje. Rozświetlająca, nie robi nic innego niż nawilżająca.
4. Bella, płatki kosmetyczne - kupiłam je w najbliższym spożywczaku, bo dwa razy z rzędu zaskoczył mnie brak płatków w łazience 🙈. Trochę się rozwarstwiały i świadomie bym po nie nie sięgnęła, ale w tamtym momencie uratowały mi skórę 😅.
6. Herbal care, szampon do włosów, skrzyp polny - lubię szampony tej marki. Gdy nie wiem po co sięgnąć, albo moje włosy i skóra głowy są kapryśne i nic im nie pasuje to herbal care zawsze sobie z nimi poradzi. Wersję ze skrzypem polnym miałam pierwszy raz, ale nie raz wracałam choćby do łopianu czy pokrzywy.
7. Loreal, elseve, dream long defeat the heat, spray wygładzający włosy - dostałam go od koleżanki, przy czym na wstępie zaznaczyła, że jej się nie sprawdził i obciążył włosy. Ja też to odczułam. Może i włosy były wygładzone, ale także przeciążone, błyszczące i trochę wręcz strąkowate. Przy czym zaznaczę, że nakładałam go lekką ręką. Po kilku razach odpuściłam sobie dalsze próby i po prostu powędruje dalej.
8. Cien, żel pod prysznic, brzoskwiniowy - w poprzednich miesiącach tak szybko zużywałam żele i tak często musiałam je kupować, że we wrześniu stwierdziłam, że mam dość i kupiłam największą butlę jaką zobaczyłam w lidlu. Oczywiście wersja zapachowa musiała być owocowa - padło na brzoskwinię. Pod względem wydajności bez wątpienia spełnił swoje zadanie - wystarczył na naprawdę długo, jednak jakościowo szału nie robił. Był bardzo glicerynowy i tępy pod palcami. Jeśli chodzi o zapach to był przyjemny, ale dwa inne żele które zużyłam w ostatnich dwóch miesiącach pachniały lepiej.
9. AA, yoummy skin, peach firm - podejrzewam, że to właśnie przez ten żel mam drobne zastrzeżenia do produktu z lidla. Używałam ich równolegle i AA miał zdecydowanie piękniejszy zapach - z większą głębią i lepszym odwzorowaniem brzoskwiń. Był też przyjemniejszy pod względem używania na ciele, choć wydaje mi się, że pod strumieniem wody robił mniejszą pianę. Nie mniej porównując je jako żele pod prysznic, a nie ich właściwości płynu do kąpieli, po raz drugi byłabym bardziej skłonna wybrać AA niż Cien.
10. Tesori d'Oriente, fior di Loto, żel pod prysznic - ale to pachniało 😍. Jak piękne otulające perfumy. Dużo bardziej podobała mi się ta wersja, niż niebieska, którą testowałam kilka miesięcy temu.
11. Soraya, body harmony, peeling do ciała - przyjemny, cukrowy zdzierak. Nie zostawiał na skórze zbędnej, tłustej warstwy. Umieściłabym go w topce peelingów jakie testowałam. Jednak z tego co rozmawiałam z Anią, coraz trudniej go dostać w drogerii.
12. Nivea, antyperspirant, black & white - sprawdzony i według mnie najlepszy w swojej kategorii.
13. Zielone laboratorium, kokosowe mleczko do ciała - gdy go dostałam miał krótki termin ważności i nie zdążyłam go skończyć, ale wolę nie używać przeterminowanych balsamów. Może jego zapach nie był wybitnie w moich stylu, ale przyzwoity stopień nawilżenia i szybkie wchłanianie bardzo mi odpowiadały.
14. Eveline, better than perfect - w październiku zużyłam dwa opakowania, a trzy w ogóle. Czwarte aktualnie w użyciu. To chyba jego najlepsza możliwa reklama. Już dawno nie miałam podkładu, który aż tak bym katowała. Wygląda pięknie na skórze i dobrze się trzyma. Nie wchodzi w bruzdy nosowo-wargowe co ostatnio wyjątkowo mocno doceniam.
15. Bielenda, academie, vege flumi, rozświetlający fluid mineralny - przez dłuższy czas byłam nim bardzo zajarana, ale pod koniec używania trochę mi ten zachwyt przeszedł. Jakoś z biegiem czasu coraz mniej podobało mi się to jak leży na skórze. Wolę zostać przy eveline. Tym bardziej, że kolorystyka bielendy jest tak ciemna, że teraz i tak nie mogłabym z niego korzystać.
16. Affect, ideal blur - została mi końcówka tego podkładu z wiosny i myślałam, że go sobie skończę jesienią, ale tak się rozwarstwił, że postanowiłam nie ryzykować nakładania go na skórę. Ogólnie był bardzo fajny - ładnie leżał na skórze, nie było problemów z trwałością.
17. Brush up! x Maxineczka, puder pod oczy - bardzo gładko i świeżo wyglądał nie tylko pod okiem, ale i na całej twarzy. Ostatnio przeszła mi faza na stosowanie oddzielnych pudrów pod oczy, więc narazie mamy przerwę, ale w przyszłości bardzo prawdopodobne, że do niego wrócę.
18. My secret, brow lamination wax - makijaż brwi to zdecydowanie nie moja bajka. Jestem przez to przekonana, że nie potrafiłam do końca wykorzystać potencjału tego produktu, dlatego też nie chcę poddawać go ocenie, bo nie byłaby ona sprawiedliwa.
19. Claresa, extreme curl - dawno nie miałam, aż tak fatalnego tuszu do rzęs. O ile efekt jaki dawał był okej, tak to że nie zastygał i rozmazywał się wokół oczu czy to przy przypadkowym dotknięciu, już nie mówiąc o łzach jest dla mnie nieakceptowalne.
20. Avon, superstay, pomadka do ust - z tej serii mam jeszcze czerwoną, którą uwielbiam. Brązowa miała nie do końca mój kolor. Przez to rzadko po nią sięgałam, a jak ostatnio na nią spojrzałam i przypomniałam sobie jak długo u mnie leży to szybko powędrowała do torby z denkiem. Czerwona podzieli jej los w przyszłym denku.
No i próbki. A konkretnie trzynaście próbek. Zużyłam kilka takich, które dobrze znam (wszystkie do włosów), ale także kilka nowości od marki HumiTopic. Są to dermokosmetyki o delikatnych składach, przeznaczone dla posiadaczy wymagających skór np. skrajnie przesuszonej. Jak dla mnie były to za treściwe formuły i nie do końca lubiłam się z ich specyficznym zapachem, dlatego nie planuję zakupu pełnowymiarowych produktów.Koniecznie dajcie znać czy znacie coś z tych produktów 😉.